- Dlaczego... O rany! Nie mówiłam poważnie.
- Wiem, na litość boską. Po drugiej stronie pokoju Sin rozmawiał z Kingsfeldem i Lucienem. Na szczęście nie słyszał, że jego własna żona poleca morderstwo jako najlepszy sposób na zmianę cudzych przekonań. Nagle krew odpłynęła Victorii z twarzy. To niemożliwe! Nie Kingsfeld. Nie najbliższy przyjaciel Thomasa Graftona. Tak szczerze się uśmiechał, mówiąc coś do Sinclaira. - Wyglądasz strasznie - stwierdziła Lex, podając jej kieliszek. Victoria wychyliła brandy dwoma haustami. Poczuła ogień w gardle. Zaczęła się krztusić i kaszleć, do oczu napłynęły jej łzy. - Nie denerwuj się, Vixen. Nikomu nie powtórzę, co mówiłaś. - Wiem. Czasami samą siebie zaskakuję. Antypatia i szalone podejrzenie to za mało, by kogoś oskarżyć o zabójstwo. Powinna najpierw przemyśleć sprawę, a najlepiej zdobyć dowód. - Więc mój wnuk nauczył cię pić brandy - zauważyła lady Drewsbury, siadając obok niej. - Wiedziałam, że ten chłopak ma na innych zły wpływ. - Nie na mnie - odparła Victoria z bladym uśmiechem i wstała z krzesła. - Wybacz, Augusto. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Oczywiście, kochanie. Nie zważając na zdziwione spojrzenia dwóch dam, zebrała spódnice i ruszyła ku drzwiom wychodzącym na niewielki ogród. Odetchnęła głęboko, gdy owiał ją nocny chłód. - Nawet mężatki nie powinny same zapuszczać się na taras. Victoria krzyknęła cicho. Dobrze, że zagłuszyła ją muzyka. - Marley - wykrztusiła. - Przeraziłeś mnie śmiertelnie. -Widzę. - Co tu robisz? Wzruszył ramionami. - Nie jestem dostatecznie pijany, żeby wrócić do środka. A ty? - Tak samo. - Jezu Chryste! Dlaczego ze wszystkich mężczyzn wybrałaś akurat Sina Graftona zamiast mnie? Victoria cofnęła się ku drzwiom. Nie zapomniała, że wicehrabia nadal jest podejrzanym. - I tak bym za ciebie nie wyszła. - Wiem. Nie jestem idiotą. -Więc... - Nie zamierzałaś wychodzić za nikogo, a potem zjawił się on i raptem zmieniłaś reguły gry. - Nie musiałeś dzisiaj przychodzić, skoro tak uważasz. - Sama prosiłaś, żebym przyszedł. I od ponad godziny mnie ignorujesz. Czego właściwie chcesz?