- A ja... przez wszystkie te lata... - Glorii zatrzęsła się broda. - Matka opowiadała mi o dziadkach... o ich śmierci. Tymczasem ja cały
czas... miałam babcię. - Która cię teraz potrzebuje. - Santos przykucnął obok niej, ujął jej twarz w obie dłonie. - Tęskniła za wami, zawsze tęskniła za tobą i twoją matką. O niczym innym nie myślała. Zadzwoniłem do Hope dzisiaj rano. Powiedziała, że nie zobaczy się z Lily. Błagałem ją, Glorio, naprawdę. Odstawiłem dumę na bok i błagałem. Gloria spojrzała mu badawczo w oczy. - Czy z Lily... jest bardzo źle? - Miała atak serca. Bardzo ciężki. Nie ma jeszcze dokładnych wyników badań, ale lekarz nie robił mi wielkich nadziei. Pojedziesz ze mną? Zobaczysz się z nią, ze swoją babką? Gloria położyła dłonie na jego dłoniach i przez chwilę trwała w milczeniu. - Zawieź mnie do Lily - poprosiła. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY Gloria spoglądała w otępieniu na drobną sylwetkę na szpitalnym łóżku, tak, zdawało się, kruchą i bezbronną, że mógłby ją zdmuchnąć lada podmuch wiatru. Staruszka leżała podłączona do kroplówki, otoczona aparaturą kardiologiczną. Jej włosy były siwe, oczy zamknięte. Ta obca kobieta jest jej babką. Gloria przysunęła krzesło do łóżka. Z wahaniem, powoli dotknęła pomarszczonej, niemal przezroczystej skóry, delikatnie zacisnęła palce wokół dłoni Lily. Wciąż była oszołomiona. Tak nieoczekiwanie dowiedziała się, że ma rodzinę. Czuła zawrót w głowie jak ktoś, kto wypił o jeden kieliszek za dużo albo znalazł się raptownie na wysokościach, gdzie zaczyna brakować tlenu. Nie docierało jeszcze do niej, co usłyszała od Santosa, nie do końca rozumiała, co się wokół niej dzieje. Prostytutki... Jej babka, prababka. Kobiety, które sypiały z mężczyznami dla pieniędzy. Wracała wspomnieniami do okresu, kiedy mogła mieć dwanaście, może trzynaście lat. Pamiętała, jak chichocząc, szeptała z koleżankami o Pierron House. O jego mieszkankach. O swoich najbliższych. O rodzinie. Ona była jedną z nich. W pewnym sensie też tam mieszkała, należała do tego miejsca. Tymczasem matka cały czas kłamała. Jej opowieści o zmyślonych dziadkach, o rezydencji w Meridian, o sobotnich wyprawach na lody w dzieciństwie, o rodzinnych Wigiliach z choinką i kolędami - żadna z nich nie była prawdą. Żadna. Przy River Road Gloria od razu poczuła się u siebie. Jeszcze zanim Santos pokazał jej zdjęcia matki, a później dał do przeczytania listy Lily adresowane do Hope, miała wrażenie, że znalazła się w domu. Odkrywała nieznany dotąd, a przecież tkwiący w niej głęboko obszar własnej przeszłości. Do szpitalnej sali wszedł Santos. Wiedziała, że to on, nie musiała się oglądać. Wyczuwała jego obecność. Jak kiedyś. Jak przed dziesięciu laty. Wzdrygnęła się. Znał prawdę od dziesięciu lat, a ona przez cały ten czas o niczym nie wiedziała. Żyła w zupełnej nieświadomości. Nagle wrócił tamten czas, tamte uczucia, jakby to było wczoraj. Ale Santos niczego już od niej nie oczekiwał. Był przekonany, że jest taka sama jak matka. Jak matka... Gloria poczuła bolesny ucisk w gardle. Jak matka mogła być tak bezwzględna, tak okrutna? Jak mogła czytać pełne rozpaczy listy i odsyłać je bez odpowiedzi? - Trudno uwierzyć, że ją urodziła i wychowała. Tak bardzo są różne - szepnął Santos, jakby czytał w jej myślach. - Co mówi lekarz? - zapytała, uciekając od usłyszanych właśnie słów. - Niewiele. Przez ten czas, kiedy nie było mnie przy niej, nic się nie zmieniło. Odpoczywa, lecz w każdej chwili może się obudzić. W każdym razie stan jest stabilny. - Wiesz, Santos... - zaczęła niepewnie - może mi nie uwierzysz, ale bardzo bym chciała zapewnić cię, że wszystko będzie dobrze. Widziała lęk na jego twarzy. Lęk i bezgraniczną miłość. Domyślała się, co będzie dla niego oznaczała utrata Lily. I jeszcze bardziej ściskało się jej serce. - Nikt nie może mi dać takiego zapewnienia. Już miała wyciągnąć dłoń, dotknąć go, wesprzeć, pocieszyć. Zdawał się bliski jak kiedyś. Bliższy niż ktokolwiek. - Muszę zadzwonić do wydziału - powiedział sucho, cofając się o krok. - Jeśli się obudzi, mogłabyś... - Oczywiście, natychmiast cię zawołam. Ale Lily się nie obudziła. Ani po wyjściu Santosa, ani przez następnych sześć godzin. Przez cały ten czas Gloria nie odchodziła od jej łóżka, tyle tylko, żeby zadzwonić do hotelu i kupić sobie coś do picia w automacie na korytarzu. Nie darowałaby sobie, gdyby babcia się obudziła, a jej by przy niej nie było. Santos właściwie też nie opuszczał szpitalnej sali. Trwali razem, jeszcze niedawno wrodzy sobie, a teraz skazani na siebie we wzajemnym wspieraniu się na duchu. W pewnym momencie Lily poruszyła się wreszcie, stęknęła. Santos natychmiast zerwał się z krzesła. - Lily? Lily... - Ujął jej dłoń. - To ja, Santos. Otworzyła powieki, chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Gloria patrzyła na nią w napięciu. Bała się. Bała się, że ta kobieta, którą tak bardzo chciała teraz poznać, odrzuci ją. Jak kiedyś odrzuciła ją matka. - Lily... - Santos przemówił łagodnie. - Przyszedł ktoś do ciebie. Masz gościa. Gloria podeszła do wezgłowia łóżka. Dojrzała w oczach babki nadzieję, przebłysk świadomości. - Glo... ria? - Tak, to ja. - Nachyliła się bliżej. - Witaj, babciu. Lily spojrzała na Santosa, jakby szukała w jego oczach potwierdzenia. Uśmiechnął się na znak, że tak, że wzrok jej nie myli. - Tak... długo... czekałam. - Ja też, babciu. I cieszę się, że tu jestem. Lily otworzyła usta, znów chciała coś powiedzieć i znów nie zdołała wydobyć słowa. Santos podał jej szklankę z wodą, przełknęła odrobinę. - Twoja... matka? - wyszeptała z trudem. Gloria zerknęła bezradnie na Santosa. - Nie mogła przyjść - zaczął bez chwili wahania. – Ma ważne spotkanie... nie była... po prostu nie była... - Wzruszył wreszcie ramionami i dał spokój. Lily nie można, było oszukać. Staruszka zamknęła oczy i odwróciła głowę. Po jej policzkach popłynęły łzy. - Ja jestem zamiast niej, babciu - odezwała się Gloria. Serce jej pękało, a jednocześnie rosła w niej furia na myśl o bezlitosnej i nieczułej matce. - Musimy się poznać, nadrobić stracony czas. - Przytuliła dłoń Lily do policzka. - Tak cię kocham. Dobrze, że wreszcie możemy być razem. Usiadła obok babki i cicho opowiadała o drobiazgach, sprawach pozbawionych wielkiego znaczenia, takich, które mogły przynieść ukojenie. Santos tymczasem krążył po pokoju albo stal bez ruchu, skupiony i czujny. Gloria była świadoma każdego jego ruchu, każdego spojrzenia. Wyczerpywała ją ta świadomość, wyczerpywała jego obecność. W końcu pojawiła się pielęgniarka, żądając, by obydwoje wyszli i pozwolili chorej odpocząć. Mogą przyjść później, przyzwoliła łaskawie, ale teraz wystarczy. - Wrócisz tutaj, czy też wypełniłaś już swój obowiązek? - zagadnął Santos, kiedy czekali