ramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy. Proszę jednak
nie liczyć na cud! Gdy Tom nerwowym ruchem ręki składał swój podpis na formularzu, do warsztatu przywieziono kolejne dwie Nianie, obie poważnie uszkodzone. — Kiedy będę mógł ją odebrać? — zapytał zniecierpli- wiony. — Naprawa potrwa kilka dni — odpowiedział mecha- nik, wskazując głową rzędy robotów czekających na swoją kolejkę. — Jak pan widzi — dodał z pewnym ociąganiem — jesteśmy zawaleni robotą. — Poczekam — odpowiedział Tom. — Nawet gdyby to miało trwać miesiąc. — Chodźmy do parku! — zawołała Jean. Udali się więc na spacer. Dzień był naprawdę piękny, słońce mocno przygrze- wało, trawa i kwiaty poruszały się lekko na wietrze. Ro- dzeństwo wolno podążało wysypaną żwirem ścieżką, wdychając ciepłe, pachnące powietrze. Dzieci oddychały pełną piersią, zatrzymując w płucach zapach róż, horten- sji i kwiatów pomarańczy. Przeszły przez rozkołysany wia- trem zagajnik, w którym rosły ciemne, wspaniałe cedry. Próchniczna ziemia ustępowała miękko pod ciężarem kroków, aksamitny wilgotny dywan utkany z roślin ście- lił się pod stopy. Gdy minęli cedrowy zagajnik, znowu widać było słońce i kawałek błękitnego nieba, który na- gle ponownie się zmaterializował. Z przodu rozciągał się wspaniały zielony trawnik. Z tyłu, za dziećmi, szła Niania. Poruszała się z ogrom- nym trudem, niezwykle wolno, a jej system motoryc/.ny rzęził, robiąc spory hałas. Obwisłe ramię zostało naprawio- ne, a w miejsce stłuczonej soczewki oka wstawiono nową. Robotowi brakowało jednak wcześniejszej świetnej koor- dynacji ruchowej, a zgrabnie wyprofilowana metalowa obudowa nigdy już nie odzyskała dawnego blasku. Od cza- su do czasu Niania zatrzymywała się, wówczas dzieci rów- nież stawały, niecierpliwie czekając, aż do nich dołączy. — Co się dzieje, Nianiu? — pytał Bobby. — Coś z nią jest nie w porządku — żaliła się Jean. — Od ubiegłej środy zachowuje się jakoś dziwnie. Porusza się naprawdę wolno i niezgrabnie. No i przez jakiś czas w ogóle jej nie było. — Pojechała do warsztatu —oświadczył Bobby. — My- ślę, że jest po prostu zmęczona. Tata mówi, że się zestarza- ła. Słyszałem, jak rozmawiał o tym z mamą. Odrobinę zasmucone szły dalej drogą, a za nimi z tru- dem nadążała Niania. Dotarły akurat do miejsca, gdzie na trawniku tu i ówdzie rozstawiono ławki, na których wyle- giwali się rozleniwieni słońcem ludzie. Na trawie leżał ja- kiś młody człowiek, twarz miał nakrytą gazetą, a pod gło- wę wsunął sobie płaszcz zwinięty w wałek. Dzieci