naśladowca?
Bledsoe pokręcił głową. – Niektórych szczegółów nigdy nie zdradziliśmy prasie ani opinii publicznej: czerwona wstążka, różowy marker. To, że ich ubrania zostały schludnie złożone, jakby zrobiła to matka czy pokojówka. – Wyjrzał zza ramienia Hayesa. – A skoro mowa o prasie... Hayes odwrócił się i zobaczył Joannę Quince, agresywną reporterkę, którą widział już wcześniej. Rozmawiała z umundurowanym strażnikiem przy blokadzie. Skrzywił się i odwrócił, ale Quince zobaczyła ich i rozpoznała Bledsoe. – Detektywie! – zawołała. – Odpowie pan na kilka pytań? Czy to prawda, że doszło do podwójnego morderstwa? Że w schowku znaleziono zwłoki dwóch dziewcząt? – Zajmę się tym – mruknął Bledsoe. Lubił dziennikarzy, to fakt, ale nie powie zbyt dużo. Odeśle Joannę Quince do rzecznika prasowego policji, który wyda oficjalne oświadczenie i odpowie na pytania, kiedy o tragedii dowiedzą się najbliżsi. To zadanie – poinformowanie rodziny – spoczywało na barkach Hayesa. Rozmowa ze zrozpaczonymi bliskimi była dla niego równie przykra jak oglądanie zwłok. Bentz przekraczał dozwoloną prędkość, mknąc piątką, autostradą, która ciągnęła się od Kanady po Meksyk. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, sznur samochodów, choć gęsty, posuwał się szybciej, niż kiedykolwiek tego doświadczył w Luizjanie. Myślał, że po powrocie do Los Angeles poczuje się tu jak w domu, jeśli nie w departamencie, to przynajmniej w mieście i okolicy. Przecież przeżył tu szmat życia. Ale nie. Teraz tu nie pasował. Rozmowa z Olivią zdenerwowała go i nie po raz pierwszy zastanawiał się, czy nie popełnił wielkiego błędu, przyjeżdżając do Los Angeles. Po pierwsze, rozdrażnił żonę. Po drugie, jeśli Jaskiel w Nowym Orleanie dowie się, że na Zachodnim Wybrzeżu ugania się za nieboszczką, bez dwóch zdań wsadzi go do psychiatryka. Albo od razu wyśle na emeryturę, uzna, że kompletnie mu odbiło. Jego kariera w policji dobiegnie końca. I co z tego? Przecież to nie tak, że wydział bez ciebie się zawali. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle wrócisz do czynnej służby. Zacisnął dłonie na kierownicy i zmienił pas. Wóz meblowy śmignął koło niego. Zerknął na szybkościomierz. Sto dziesięć kilometrów. Zadzwoniła komórka. Wyłączył radio i spojrzał na wyświetlacz. Montoya. Dobrze. Cały czas myślał o rozmowie z Olivią. Teraz przynajmniej pomyśli o czymś innym. Odebrał telefon. – Najwyższy czas. Masz coś dla mnie? – Niewiele. Żadnych odcisków, tylko twoje i moje. Bentz zaklął pod nosem. – Chyba nie spodziewałeś się, że coś będzie. – No nie, ale myślałem, że może los się do nas uśmiechnie. Że może facet coś spartaczył. – Wątpię. Nie ma jeszcze wyników DNA, ale idę o zakład, że nie polizał koperty. Każdy wie, że tego się nie robi, wystarczy obejrzeć CSI, czy co tam chcesz. – Miałem nadzieję – przyznał Bentz. Zobaczył znak zjazdu. – Mamy wyniki badań rodzaju tuszu z aktu, ale pewnie niewiele ci to pomoże. – Warto spróbować. – Bentz zwolnił, włączył kierunkowskaz i zmienił pas. – Wiesz co? Powinieneś sobie odpuścić. – Czyżby? – Wiem, że ci odbija z lenistwa, ale, do cholery, nie możesz sobie znaleźć innego zajęcia? – Czegoś mniej szalonego? – Tak. Na przykład golf. Albo wędkarstwo. Przecież nad zatoką świetnie się łowi. – Pomyślę o tym. Kupię sobie fajną wędkę, skoczę po nią w przerwie między jogą a kaligrafią. – Niezły pomysł. – Ale z tobą. Zapisz nas obu. I dorzuć jeszcze taniec towarzyski. Będziesz wyglądał zabójczo w sukni ze strusimi piórami. Montoya nawet się nie uśmiechnął.