- Ojciec ma tu pewne sprawy do załatwienia. A pana co sprowadza, milordzie?
- Rodzinne obowiązki. - „Rodzinne obowiązki?” Do tej pory w ogóle nie zwracałeś na nas uwagi. - Jazgotliwy głos pani Delacroix wybił się ponad gwar rozmów. Lucien drgnął. Do diaska, zapomniał o niej zupełnie. - A cóż miały znaczyć te słowa, moja droga? - spytał, posyłając jej cierpki uśmiech. Ciotka Fiona poznała po wyrazie jego twarzy, że przebrała miarkę. - No, wiesz - bąknęła, sięgając po kieliszek madery. Zanim kolacja dobiegła końca, Luciena rozbolała głowa. Georgina Croft piła łyk wina za każdym razem, kiedy zadawał pytanie, więc szybko się wstawiła, co pomogło jej się rozluźnić, ale nie wyostrzyło dowcipu. Gdy Fiona wstała, by wraz z innymi damami udać się do salonu, zerwał się pospiesznie, ale nie zdążył zrobić kroku, gdy u jego boku zjawiła się guwernantka. Uchwyciwszy jej znaczące spojrzenie, czym prędzej wziął ciotkę pod ramię. - Panno Gallant, obawiam się, że moja droga ciocia nie czuje się dobrze - oznajmił głośno. Pani Delacroix wytrzeszczyła oczy. - Ja... - Och, biedactwo, od rana boli ją głowa - powiedziała Alexandra z troską w głosie i chwyciła kobietę za drugie ramię. - A tak się cieszyła na to przyjęcie. - Co do... - Chodźmy, ciociu - przerwał jej Lucien. - Zawieziemy cię do domu i położymy do łóżka. Lord i lady Howard z pewnością zrozumieją. - Tak, dobry sen potrafi zdziałać cuda, pani Delacroix. Panna Gallant skinęła na Rose i razem podążyli przez tłum do drzwi. Po drodze pożegnali się z paroma osobami, po czym wyszli pospiesznie z domu i wsadzili zdziwioną kobietę do czekającego powozu. - Doskonale się pani spisała, panno Gallant - stwierdził Lucien, gdy karoca ruszyła podjazdem. - Dziękuję... - Co to ma znaczyć? - zaskrzeczała ciotka Fiona. - Czuję się, jakby mnie porwano! - Szkoda, że nie mamy takiego szczęścia. - Milordzie - skarciła go guwernantka, lecz on tylko uśmiechnął się do niej bez cienia skruchy. - Cieszę się, że uciekliśmy - powiedziała Rose, wachlując się energicznie. - Tyle ludzi, i wszyscy na mnie patrzyli! Lucien spojrzał na nią badawczo, zastanawiając się, czy on też był kiedyś taki infantylny i naiwny. Wydało mu się to mało prawdopodobne, zważywszy na reputację ojca. - Jesteś najnowszym dziwowiskiem. Będą na ciebie patrzyć, póki nie znajdą sobie następnej ofiary. - Mamo! - W pewnym sensie lord Kilcairn ma rację - stwierdziła panna Gallant, nim zdążył się wytłumaczyć. - Tak? - Wprawdzie wyraziłabym to spostrzeżenie trochę inaczej, ale... - Tchórz - mruknął. - ...ale o coś takiego mi chodziło, kiedy mówiłam o pierwszym wrażeniu. Za miesiąc ci dżentelmeni i damy będę pamiętać jedynie to, czy chcą przebywać w twoim towarzystwie, czy nie. Uśmiechnęła się lekko, a Lucienowi mocniej zabiło serce. - I? - ponaglił ją. - Po dzisiejszym wieczorze i po kilku podobnych nikt z nich nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby wdać się w rozmowę z panną Delacroix. - Wspaniale. - Fiona zaśmiała się radośnie. - Ale nie poznałam twojego przyjaciela, Lucienie. Lorda Beltona, prawda?