Zeskoczył ze stopni i zaczął iść przez ciemne pomieszczenie.
– Spokojnie, człowieku! – Jeden z ratowników zapalił latarkę, która spowiła wszystko dziwnym, upiornym światłem. Bentz brnął w stronę klatki, kierował się dziwacznym światłem latarki. Jak przez mgłę słyszał za sobą kroki pozostałych. Ratownicy mieli łomy, latarki, kamizelki ratunkowe. Czoło Corrine przecinała głęboka rana, z której płynęła krew. – Bentz – powiedziała na jego widok i uśmiechnęła się szaleńczo. – Ty draniu. To wszystko twoja wina. Ona umrze i twoje dziecko też, wszystko przez ciebie. – Nie! – ryknął, odciągnął ją pchnął w stronę ratowników. – Aresztujcie ją! – Nie! Nie możesz! – Corrine pluła wodą i krwią. Bentz nie zwracał na nią uwagi, wyciągnął ręce do Olivii, która się od niego oddalała, taka blada, taka zimna. – Liwie! – Podtrzymywał jej twarz nad wodą. – Olivio! Łódź jęknęła głośno jak śmiertelnie ranny wieloryb. – Idziemy. – Jeden z ratowników włączył silną lampę podwodną, oświetlił klatkę i Olivię unoszącą się na powierzchni w aureoli złotych włosów. – Mamy ją! – Ratownik znalazł klucze i otworzył klatkę. Drugi tymczasem prowadził Corrine na górę. Łódź coraz bardziej przechylała się na bok. – Niech pan ją zostawi, ja się tym zajmę. – Nie. – Bardzo proszę! – Mówił ostro, ale Bentz nie zwracał na to uwagi. Olivia to jego żona. Ledwie oddycha, ale żyje. Niósł ją na górę. Zakaszlała. – O1ivia? Zakaszlała znowu, głośno, głęboko. Tulił ją do siebie, gdy pluła morską wodą. Łódź zatrzeszczała złowrogo, zatrzęsła się. – Zabieramy się stąd, i to już! – Ratownicy pchali ich, poganiali. – Trzymaj się – powiedział, czując, że stara łajba nie wytrzymuje naporu wody. – Teraz! – Przy pomocy ratowników przeniósł ją na ślizgacz, a „Merry Annę” z rozpaczliwym trzaskiem zniknęła pod powierzchnią. Ratownik medyczny zajął się Olivią, drugi, kilka metrów dalej, otulił Corrine kocem. Ledwie oddychała, wpatrywała się w jeden punkt. – Czuję puls – krzyknął ratownik, ale Bentz miał to w nosie. Interesowała go wyłącznie O1ivia i ich dziecko... Czyż nie to mówiła Corrine? Że zabije jego żonę i dziecko? – Rick? – szepnęła O1ivia, gdy zdjęli z niej mokre ubranie i owinęli kocem. Mrugała powiekami, szukała jego dłoni, leżała na koi zaledwie dwa metry od skutej Corrine. – Jestem tutaj, kochanie. – Mówił ochryple, miał łzy w oczach. – Ja.. Straciłam nasze dziecko. – Spojrzała na niego. Z trudem przełknął ślinę. – Byłam w ciąży. Powinnam ci powiedzieć. – Nieważne. – Przywarł do jej dłoni. – Nic ci nie jest. Tylko to się liczy. – Ale dziecko... – Będą następne, Olivio – powiedział i zamknął jej usta pocałunkiem. – Obiecuję. Epilog Olivia powoli uniosła powieki. Otaczało ją niesamowicie jasne światło. Była w szpitalu, od okna biła jasność. Wszystko będzie dobrze. Ani tobie, ani dziecku nic się nie stało. Odebrała tę wiadomość, choć nie padło ani jedno słowo. – Słucham? Kim jesteś? Postać tylko się uśmiechnęła. – O1ivia? Zamrugała. Głos Bentza ściągnął ją na ziemię. – Widziałeś to? – zapytała i spojrzała w okno pełne nieba różowego o świcie. – Co? – Podążył za jej wzrokiem. – Tam był ktoś... Albo coś... – Ale kiedy zobaczyła jego minę i zorientowała się, że myśli, że go wrabia, pokręciła głową. – Pewnie mi się to przyśniło. – Jak się czujesz? – Jak osoba, która musi stąd wyjść. – Spędziła w szpitalu dwa dni, była na obserwacji po