- Dobrze, milordzie - powiedział doradca z ciężkim westchnieniem. - Zawsze leży mi
na sercu pańskie dobro. Mam nadzieję, że pan to rozumie. Hrabia zerknął na niego z ukosa. - Dlatego nadal pan u mnie pracuje. W tym momencie jednak działa mi pan na nerwy. Proszę odszukać Vincenta, dobrze? Pan Mullins skinął głową. - Tak, milordzie. Gdy prawnik ruszył w stronę stajni, Lucien oparł okno o ścianę i siadł na kamiennej ławce. Do tej pory nigdy nie znajdował czasu na podziwianie własnego ogrodu. Teraz dostrzegał rzeczy, które wcześniej umykały jego uwadze. Chyba wiedział dlaczego: opuścił go zapiekły gniew na cały świat. Zawdzięczał to Alexandrze. - Czy ktoś jeszcze uciekł z twojej piwnicy? Lucien zerwał się na równe nogi. Oddech zamarł mu w krtani na widok panny Gallant w sukni z zielonego muślinu, którą tak lubił. Gdyby nie wyraz niepewności w jej oczach, mógłby uwierzyć, że wróciła z porannego spaceru. - Nie, staram się zapobiec przyszłym ucieczkom. - Godna pochwały przezorność. Szła w jego stronę, lecz zmusił się, żeby pozostać na miejscu. Najchętniej porwałby ją w ramiona, ale przecież zapowiedział, że ruch w ich małej partii szachów należy teraz do niej. - Tak, bo gdyby zbiegł mój następny więzień, pewnie trafiłbym do więzienia. Zatrzymała się kilka kroków od niego. - Przeczytałam twój list. - To dobrze. - Nie możesz tego zrobić. To szaleństwo. Uniósł brew. - Co jest szaleństwem? - Pozbawienie swoich potomków dziedzictwa! - Ach, to. Podeszła bliżej. - Tak, to. Postawiłeś na swoim, Lucienie. Nie chcę, żeby przyszłe pokolenia cierpiały tylko dlatego, że jestem upartą idiotką. Powstrzymał się od pytania, czy ma na względzie dobro ich wspólnych dzieci. - Czy tylko to chciałaś mi powiedzieć? Oblała się rumieńcem. - Nie. Chciałam... żebyś wiedział, że skorzystałam z twojej rady. - Rady? Po policzku spłynęła jej łza. Lucienowi mocniej zabiło serce. - Tak - wyszeptała drżącym głosem. - Poszłam zobaczyć się z wujem. Tego się nie spodziewał, ale z drugiej strony Alexandra zawsze była nieprzewidywalna. Pod wpływem impulsu wyciągnął rękę i otarł jej łzę. - I? Ku jego zdziwieniu zaśmiała się krótko. - To okropny człowiek. - Ujęła jego dłoń. - Wcale nie jesteś do niego podobny. Nie powinnam była mówić takich rzeczy. Lucien wzruszył ramionami. - Słyszałem gorsze. - Nie istnieje większa obraza. - Zamknęła oczy. - Tak mi trudno to powiedzieć. Obiecujące. - Nie jestem hiszpańskim inkwizytorem. - Patrzył, jak lekki wiaterek pieści jej włosy. Czuł ciepło jej dłoni. Cisza się przedłużała. - Musisz w końcu zebrać się na odwagę. Za parę godzin będzie ciemno. Skinęła głową i pociągnęła go za rękę ku ławce. Serce waliło mu młotem. Miał nadzieję, że Alexandra tego nie słyszy. - Usiądź - powiedziała. - Nie jestem jedną z twoich uczennic.