– Przepraszam – szepnęła Rainie.
– Przepraszam! Nawet nie przyszłaś do nas. Nasze dzieci zamordowano z zimną krwią, a ty nawet nie złożyłaś kondolencji! – George, twoje serce. George... – Panie Walker – spróbował Quincy. – Ile razy byłaś u O’Gradych? Ile razy odwiedzałaś tego gówniarza? Moja mała, moja mała. Moja córeczka. Zabił ją, a ciebie to nic nie obchodzi. – Pracujemy... bardzo intensywnie, panie Walker... – Współczujesz mu, co? Przecież też jesteś morderczynią! – George! – Pani Walker wyglądała na autentycznie zrozpaczoną. Rainie stała jak sparaliżowana. Nie potrafiła odpowiedzieć. Nie miała siły, żeby się ruszyć. – Zaskarżą cię – wściekał się George Walker. Zaskarżę ciebie, szkołę i Shepa O’Grady. Patrzyliście przez palce na mordercę i to trwało za długo. Bakersville zasługuje na sprawiedliwość! Moja córka zasługuje na sprawiedliwość! Sally, Alice i panna Avalon. Sally, Alice i panna Avalon. Sally, Alice i panna Avalon.... – Głos załamał mu się. Ramiona zaczęły drżeć. Odwrócił się do żony, oplótł jej kruchą postać potężnymi ramionami i zapłakał. A Rainie stała jak sparaliżowana i znosiła to wszystko. Zdawała sobie sprawę, że teraz już wszyscy się na nich gapią. Ludzie pożerali wzrokiem skandaliczną scenę, starali się zapamiętać szczegół, układali sobie w głowach relację dla znajomych. I zdawała sobie sprawę, że Quincy też na nią patrzy. Jego spojrzenie było życzliwe, wyrozumiałe. Ale bolało najbardziej. – Musisz stąd odejść – szepnął. – Nie mogę. – Rainie, nie pomagasz mu. Powoli skinęła głową. George Walker wciąż szlochał w ramionach żony. Jean popatrzyła prosto na Rainie, jakby potakując słowom jej towarzysza. Idź już, odejdź, zanim jeszcze pogorszysz sytuację. Rainie odwróciła się i zaczęła schodzić ze wzgórza. Quincy ruszył za nią. Ludzie wciąż się gapili. Po raz pierwszy w życiu nie odpowiadała na ich spojrzenia. Szła dalej i z tylko sobie znanych powodów czuła się zawstydzoną. 25 Piątek, 18 maja, 17.04 Rainie, Luke Hayes, Sanders i Quincy zebrali się na strychu ratusza na naradę zespołu dochodzeniowego. Rainie już od trzydziestu minut porządkowała papiery. Drewniana podłoga zasłana była szczątkami żółtych ołówków H2, które przyciągały zatroskane spojrzenia Sandersa i Quincy’ego. Natomiast Luke ledwo zauważał ten bałagan. Już ładnych parą lat pracował z policjantką Conner. Rainie zajęła miejsce za prowizorycznym biurkiem i energicznie rozłożyła przed sobą notatki. – Gotowi? Trzej mężczyźni zasiedli na metalowych krzesełkach i kiwnęli głowami. – Zacznijmy od nowych informacji o podejrzanych, bo wiem, że zebrało się tego trochę. Potem zajmiemy się dowodami i na koniec omówimy nasze teorie. Jasne? Wszyscy przytaknęli. Rainie przeszła do rzeczy: – Podczas ostatniej narady przydzielono mi Charliego Kenyona i Richarda Manna. Jako ewentualny podejrzany Charlie odpada. We wtorek nie było go w mieście. Odwiedzał w Portland swoją dziewczynę, co potwierdzili jej rodzice. Jak przeczytacie w moich notatkach – rozdała kopie spisanego odręcznie przesłuchania – czasami zadawał się z Dannym, ale jestem skłonna uwierzyć, że nie miał pojęcia o planach zamachu. Przyłapaliśmy go na posiadaniu narkotyków. Gdyby wiedział coś konkretnego, sprzedałby nam tę informację, żeby uratować tyłek. – Charlie, Charlie, Charlie – mamrotał Luke. – No właśnie. Więc Charliego można wykluczyć. Zostaje nam Richard Mann. Sprawdzałam podstawowe dane. – Rainie rozdała nowe kopie. – Mann nie jest notowany. Ani w Oregonie, ani w Kalifornii nie jest zarejestrowany jako posiadacz broni. Zadzwoniłam do