dziś po południu.
Shelby spojrzała w błękitne oczy kobiety. Chociaż nigdy wcześniej jej nie widziała, było w Katrinie coś znajomego, jakieś od dawna zagrzebane wspomnienie, które przebijało się na powierzchnię, ale, tak jak jej własne odbicie w zakrzywionym lustrze, to coś było zniekształcone i dalekie. - Nie wiem, jak mogłabym pomóc - powiedziała Shelby, czując na plecach wzrok Vianki. W końcu Katrina chyba zrozumiała, że to nie jest to odpowiednie miejsce na rozmowę o morderstwie Estevana. - Zadzwonię do pani. Mieszka pani z ojcem, prawda? - Na razie. - Jak długo jeszcze? - Nie wiem. - Wypiła kolejny łyk kawy i poczuła na czole krople potu. - Wobec tego zadzwonię do pani. Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wparował Roberto, brat Vianki. Terkotał po hiszpańsku tak szybko, że Shelby zrozumiała zaledwie kilka słów. Miał czerwoną twarz i rozdygotane ręce, które wsunął głęboko we włosy. Raz po raz padało słowo madre. Wprawdzie Shelby niewiele z tego rozumiała, ale trudno było pomylić takie nazwiska jak McCallum czy Swaggert. W pewnym momencie Roberto wspomniał coś o jakimś cabrón ale Vianca przerwała mu i spojrzała surowo w stronę Shelby. Roberto nie pojął aluzji i w dalszym ciągu złorzeczył po hiszpańsku, a nazwiska takie jak Swaggert, Smith i McCallum opatrywał przekleństwami. Twarz Vianki poszarzała. Dziewczyna zaczęła mówić coś gwałtownie, przewiesiła przez ramię pasek skórzanej, wysadzanej paciorkami torby i wybiegła frontowymi drzwiami. Rozgniewany Roberta wciąż klął po hiszpańsku. Katrina obserwowała tę scenkę z uniesionymi brwiami. - Ciekawe, o co im poszło - mruknęła, odprowadzając wzrokiem Viancę. Przez zabrudzoną szybę Shelby zobaczyła, że Vianca wskakuje do swojego el camino i szybko wyjeżdża z parkingu. - Nie odważyłabym się snuć domysłów na ten temat. - A ja wręcz przeciwnie. Czy jej matka nie jest... no... delikatnie mówiąc, trochę nie tego? - Czyli stuknięta? - Właśnie. - Nigdy jej nie poznałam. 126 - Hm, rozmawiałam tu w Bad Luck z wieloma ludźmi. Podobno Aloise, tak brzmi jej nazwisko, prawda? Nazwisko panieńskie? - Chyba tak. - Podobno Aloise jest na granicy obłędu. - Już mówiłam, że nie znam Estevanów - odparła Shelby i Katrina znowu zwróciła na nią swoje zimne, niebieskie oczy. - To co, może jutro? - zagadnęła. - Mogłabym się z panią spotkać wczesnym popołudniem. - Naprawdę nie sądzę, żebyśmy miały o czym ze sobą rozmawiać. Katrina się uśmiechnęła. - Nie byłabym tego taka pewna - rzuciła z błyskiem w oku, jakby sugerowała, że w przeciwieństwie do niej wie o czymś bardzo ważnym. - Zatem do zobaczenia. - Proszę najpierw zadzwonić. - Dobrze, zadzwonię. - Katrina odwróciła się i podeszła do lady, a Shelby usiłowała stłumić w sobie przeczucie, że z tą reporterką pojawią się wielkie kłopoty. W domu Estevanów panowało wielkie zamieszanie. Światła zaparkowanej byle jak karetki pulsowały w nocy. W pobliżu stał wóz policyjny na wolnych obrotach - jeden funkcjonariusz nadawał przez radio, drugi zapewne znajdował się wewnątrz budynku. Kiedy Shep podjechał pod dom i wygramolił się z wozu, usłyszał płacz dziecka i podniesione głosy. Skończył służbę parę godzin wcześniej, a potem siedział w White Horse i spijał piankę z piwa, słuchając, jak Lucy flirtuje z niektórymi ze stałych klientów. Z głośników sączyła się muzyka country, a Shep ciągle znajdował nowe wymówki, żeby nie wracać do domu, do ciężarnej i marudnej żony. Peggy Sue ostatnio naprawdę dawała mu się we znaki: naciskała na niego, żeby zrobił sobie wasektomię i żeby się wystarał o posadę szeryfa. Na dodatek zawsze wynajdywała sto powodów, żeby nie mógł się z nią kochać - nie pozwalała mu nawet się pomacać. Odpychała go, mówiąc przez zaciśnięte zęby: „Nie, dopóki nie zrobisz sobie zabiegu, a skoro już mowa o zabiegu, weź ze sobą Sporta. Doprowadza mnie do szału. Ciągle szczeka i próbuje uciec, bo spanielka Fentonów znowu ma cieczkę”. Żadne namowy z jego strony nie skutkowały. Była w ciąży, z jego winy, wykrzykiwała, że wszystkich męskich